A dziadziuś mówił: „Co masz dziecko zrobić jutro, zrób dzisiaj”, tylko cóż począć jak ma się do dyspozycji długi weekend, tydzień, dwa? U mnie standardowo – wielkie plany, lista rzeczy, które należy zrobić z dokładną rozpiską, co, o której godzinie. Jest jeden warunek – zaczynam od jutra. I zawsze tak to leciało, że na koniec czasu brakowało, bo gdyby wnuczka dziadzia słuchała to by na koniec bólu do głowy nie miała, bo by wszystko dawno zgodnie z planem zrealizowała. Za marzenia się nie płaci. Kończy się arkadia, spogląda człowiek na ten swój grafik i już nawet nie jest zdziwiony, bo wie, że wszystko wyszło jak zawsze. I co robi? Na początku jeszcze naiwnie zasiada do swych obowiązków o 9 rano ( zakładając, że się obudzi). Siedzi przy tym biurku „i nie wierzy, że na wieży jest gniazdo nietoperzy” , nawet ta durna rymowanka jest tak zajmująca, tak pasjonująca, iż myśli się nad jej sensem dobrą godzinkę. A potem? A potem to człowiek pachnie potem i idzie się kapać, bo z tego przemęczenia ma czulsze zmysły niż zwykle i twierdzi, że odświeży nie tylko ciało ale i ducha. Nawet ten pan z trąbką na wierzy mariackiej przypomina, że mamy środek dnia. Dobra! Czy damy rade?? Tak chyba tak. I znów czuje się jak dźwig z „Boba Budowniczego”. I przychodzi refleksja – jak wspaniale było być dzieckiem. Oj! Jaki to człowiek był szczęśliwy! Kolorowe kredki w pudełeczku nosił i tak dalej. I tak myślę i myślę i stwierdzam, że myślenie nie boli. Czas na przerwę. Kochany telewizorek! I komputerek! Zadzwonił jeszcze ten ukochany, od razu serce mocniej pik pik i ups – dzień za szybą znikł. Dobra! Czas wziąć się w garść i wypić kawę. W końcu wiem, że noc jest jeszcze długa, może mi się uda zdziałać jakieś cuda. A jakby tak nie spać całą noc, albo tylko dwie godziny i iść do szkoły? Może tak zrobię? Na pewno tak zrobię, ale najpierw sprawdzę naszą klasę i gadu. Na forum tez każdy jakiś taki zdegustowany kwestią powrotu do szkoły. W uszach słyszę Krajewskiego: „Nie jesteś sama, nie…” Tak błogo się czuję, że chyba jednak do łóżka zanurkuje. Kusząca myśl kręci się w mojej głowie, węża z raju nie trzeba, ale nie, nie będę uległa jak Ewa. Walczę dzielnie przez dwie godziny i ulegam pokusie. Dobranoc. Ranek. Budzik. Sprawdzam czy to na prawdę poniedziałek. Moja reakcja – masakra. Jak ja nie cierpię poniedziałków. Gdy czas stawia mnie pod ścianą idę do szkoły a po drodze sobie nucę - "Będzie co Będzie i dobrze to znam, życie jest piękne i nie jestem sam". Zawsze jest tak samo, nawet już mnie to nie dziwi. Zadano mi jeszcze felieton do napisania. Rozprawka rozumiem, wypracowanie, rozumiem, ale felieton? Takie to górnolotne słowo. Czy ja wyglądam na Agę z „Klanu”? Jak mawia Pani Surmacz: „Absolutnie!” I jeszcze temat dowolny, o czym taki prosty człowiek jak ja może pisać? Jedynie o „wszystkim i o niczym” . Zagadka jest prosta i wielu osobom odpowiedź dobrze znana – 16.02.2012r godzina 21;07, praca wykonana a ja jestem częściowo uradowana. Ja wiedziałam, że tak będzie już 2.02.2012r Po prostu standardowo. Pociesza mnie myśl, że nie tylko mnie trapi problem praktycznego zagospodarowania własnym czasem. Mawiają jednak, że na naukę nigdy nie jest za późno, więc może i ja kiedyś nabędę umiejętność, której tak pragnę. Jak na razie część mojej modlitwy stanowią słowa: „Panie Boże! Spraw, aby mi się tak chciało, jak mi się nie chce”
Dodaj nowy wpis